środa, 6 marca 2013 6 komentarze

Lwów to nie cała Ukraina

Lwów – miasto o historii łączącej i dzielącej dwa narody. Mój wyjazd zawsze był „do Lwowa” nie na Ukrainę. Znajomi jadący na Erasmusa jadą do Francji, Czech albo na egzotyczne wyspy. Nie powiedziałabym jednak zupełnie szczerze, że wyjazd do Lwowa to wyjazd „na Ukrainę”. Wiele osób, kiedy mówię, że byłam w Ukrainie stwierdza - „też byłam/byłem we Lwowie”. Jeśli Ukraina istnieje dla nich jako państwo to wyznacznikiem ich myślenia często jest właśnie Lwów. 

Przekonałam się, że kraj tak ogromny jak Ukraina nie może być monolitem. Miałam okazję zobaczyć tylko jego zachodnią część, a najdalsza wyprawa jaką odbyłam to wyjazd do Kijowa. Zostaje jeszcze wiele miejsc, bardziej lub mniej skrajnych, jak na przykład Krym, Odessa czy Donieck.

Jeśli w Użhorodzie słyszałam inny akcent języka ukraińskiego o tyle w Kijowie słyszałam rzeczy nie do opisania. Dominujący na ulicach język jest zupełnie różny od lwowskiego i można go podzielić na dwie części – język mówiony i język pisany. Reklamy, bilbordy, ulotki dużych sklepów, szyldy są po ukraińsku. W sklepach, restauracjach, na ulicach słychać głównie rosyjski a jeśli przebrzmi gdzieś słowo ukraińskie zazwyczaj w kontekście „ja takoż niet” czyli zestawieniu w którym jedno słowo jest takie samo dla języka rosyjskiego i ukraińskiego, drugie ukraińskie a trzecie rosyjskie.
We Lwowie miałam wrażenie, że mówię z częstą dla obcokrajowców hiperpoprawnością (na przykład używam formy przeczenia „ni”, kiedy prawie wszyscy mówią rosyjsko/polskie „nie”, lub mówię „tak” zamiast „da”). W Kijowie, co Ola uznała za trafną wypowiedź, umarła we mnie nadzieja na naukę języka ukraińskiego. 

Każde miasto ma swój niepowtarzalny element, każde miasto ma swoją historię. Po Euro 2012 część Polaków dowiedziała się o istnieniu innych miast Ukrainy. Nie oznacza to wcale, że wielu odwiedzi te miasta w najbliższej przyszłości. Hostel w Kijowie – w samym centrum zaraz przy majdanie Niezależności – miejsce, gdzie spotykają się Amerykanie, Francuz i my dwie Polki. Hostel, w którym bardzo sympatyczna dziewczyna obsługująca gości mówi, wyciągając kubek z napisem „Polska”, zobaczcie wszystko tu dla was jest, tylko gości z Polski nie ma.

Często słyszę opinie o Ukrainie, o Ukraińcach, ich polityce i sytuacji gospodarczej. Ja wiem, że Ukrainiec ze Lwowa, to ktoś bardzo różny od Ukraińca z Kijowa, Iwano – Frankiwska, czy Użhorodu, inny od ludzi z małych miejscowości i wiosek, ale większość Polaków nie ma o tym pojęcia. I wcale nie miałam świadomości tych różnic dopóki nie odwiedziłam kilku miejsc, nie poznałam lepiej historii czy kultury.

Najlepszym przykładem jest powszechnie powtarzany schemat „w Ukrainie obsługa jest wolna i trzeba o wszystko się prosić”. Jest to jedna z rzeczy denerwujących mnie we Lwowie – często na rachunek za czekoladę czeka się dłużej niż na samą czekoladę, jeszcze częściej szybciej się ją wypije niż za nią zapłaci. Błędem jest jednak myślenie, że jest tak w całym kraju. Podobno we Wrocławiu obsługa jest wolniejsza niż w Warszawie (podobno, bo nie byłam w Warszawie na tyle długo by to stwierdzić). Nie znaczy to jednak, że całą obsługę oceniamy tak samo.

Koniec jednak wypowiedzi o Polakach. Nie tylko my, patrzymy na Lwów w sposób szczególny. Dziewczyna z Połtawy mieszkająca w Kijowie, mówi otwarcie: „Do Lwowa można przyjechać odpocząć, nikt tam nie jedzie do pracy”. Spotkana na dworcu w Kijowie kobieta z Donbasu opowiada o wizycie u lwowskiej znajomej: „jak tylko usłyszeli w sklepie, że mówię po rosyjsku a mam ukraiński akcent to niczego nie chcieli mi sprzedać, a ja przecież ukraińskiego nie znam wcale! Jak ja nie lubię tych nacjonalistów!”

Lwów – miasto o historii dzielącej i łączącej jeden ukraiński naród. Miasto o powierzchni mniejszej od Wrocławia a o podobnej ilości mieszkańców. Z kamienicami w których żyli polscy królowie, austro – węgierscy urzędnicy, Ukraińcy, Żydzi, Polacy, Rosjanie. Lwów – miasto inne od wszystkich, bo przecież Lwów to nie cała Ukraina.
czwartek, 7 lutego 2013 1 komentarze

Kilka informacji

Przepraszam za przerwę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak dużo czasu minęło od ostatniego wpisu! Po powrocie do Polski wpadłam w wir podpisywania, pisania i załatwiania.

Blog nie umarł i niedługo pojawią się wpisy, które będą podsumowaniem mojego wyjazdu. Jeśli wszystko dobrze pójdzie nawiąże również współpracę z portalem "UAp kulturę" na który serdecznie zapraszam.

Ps. Ostatnio po przeczytaniu książki Kapuścińskiego zdałam sobie sprawę, że nie zawsze trzeba pisać w trakcie wydarzeń. Czasami wspomnienie musi się uleżeć, okopać doświadczeniami i dopiero wtedy jest wartościowe. Zobaczymy co z tego wyjdzie.


 
;