Lwów – miasto o historii łączącej i dzielącej dwa narody. Mój
wyjazd zawsze był „do Lwowa” nie na Ukrainę. Znajomi jadący na
Erasmusa jadą do Francji, Czech albo na egzotyczne wyspy. Nie
powiedziałabym jednak zupełnie szczerze, że wyjazd do Lwowa to
wyjazd „na Ukrainę”. Wiele osób, kiedy mówię, że byłam w
Ukrainie stwierdza - „też byłam/byłem we Lwowie”. Jeśli
Ukraina istnieje dla nich jako państwo to wyznacznikiem ich myślenia
często jest właśnie Lwów.
Przekonałam się, że kraj tak ogromny jak Ukraina nie może być
monolitem. Miałam okazję zobaczyć tylko jego zachodnią część,
a najdalsza wyprawa jaką odbyłam to wyjazd do Kijowa. Zostaje
jeszcze wiele miejsc, bardziej lub mniej skrajnych, jak na przykład
Krym, Odessa czy Donieck.
Jeśli w Użhorodzie słyszałam inny akcent języka ukraińskiego o
tyle w Kijowie słyszałam rzeczy nie do opisania. Dominujący na
ulicach język jest zupełnie różny od lwowskiego i można go
podzielić na dwie części – język mówiony i język pisany.
Reklamy, bilbordy, ulotki dużych sklepów, szyldy są po ukraińsku.
W sklepach, restauracjach, na ulicach słychać głównie rosyjski a
jeśli przebrzmi gdzieś słowo ukraińskie zazwyczaj w kontekście
„ja takoż niet” czyli zestawieniu w którym jedno słowo jest
takie samo dla języka rosyjskiego i ukraińskiego, drugie ukraińskie
a trzecie rosyjskie.
We Lwowie miałam wrażenie, że mówię z częstą dla
obcokrajowców hiperpoprawnością (na przykład używam formy
przeczenia „ni”, kiedy prawie wszyscy mówią rosyjsko/polskie
„nie”, lub mówię „tak” zamiast „da”). W Kijowie, co Ola
uznała za trafną wypowiedź, umarła we mnie nadzieja na naukę
języka ukraińskiego.
Każde miasto ma swój niepowtarzalny element, każde miasto ma
swoją historię. Po Euro 2012 część Polaków dowiedziała się o
istnieniu innych miast Ukrainy. Nie oznacza to wcale, że wielu
odwiedzi te miasta w najbliższej przyszłości. Hostel w Kijowie –
w samym centrum zaraz przy majdanie Niezależności – miejsce,
gdzie spotykają się Amerykanie, Francuz i my dwie Polki. Hostel, w
którym bardzo sympatyczna dziewczyna obsługująca gości mówi,
wyciągając kubek z napisem „Polska”, zobaczcie wszystko tu dla
was jest, tylko gości z Polski nie ma.
Często słyszę opinie o Ukrainie, o Ukraińcach, ich polityce i
sytuacji gospodarczej. Ja wiem, że Ukrainiec ze Lwowa, to ktoś
bardzo różny od Ukraińca z Kijowa, Iwano – Frankiwska, czy
Użhorodu, inny od ludzi z małych miejscowości i wiosek, ale
większość Polaków nie ma o tym pojęcia. I wcale nie miałam
świadomości tych różnic dopóki nie odwiedziłam kilku miejsc,
nie poznałam lepiej historii czy kultury.
Najlepszym przykładem jest powszechnie powtarzany schemat „w
Ukrainie obsługa jest wolna i trzeba o wszystko się prosić”.
Jest to jedna z rzeczy denerwujących mnie we Lwowie – często na
rachunek za czekoladę czeka się dłużej niż na samą czekoladę,
jeszcze częściej szybciej się ją wypije niż za nią zapłaci.
Błędem jest jednak myślenie, że jest tak w całym kraju. Podobno
we Wrocławiu obsługa jest wolniejsza niż w Warszawie (podobno, bo
nie byłam w Warszawie na tyle długo by to stwierdzić). Nie znaczy
to jednak, że całą obsługę oceniamy tak samo.
Koniec jednak wypowiedzi o Polakach. Nie tylko my, patrzymy na Lwów
w sposób szczególny. Dziewczyna z Połtawy mieszkająca w Kijowie,
mówi otwarcie: „Do Lwowa można przyjechać odpocząć, nikt tam
nie jedzie do pracy”. Spotkana na dworcu w Kijowie kobieta z
Donbasu opowiada o wizycie u lwowskiej znajomej: „jak tylko
usłyszeli w sklepie, że mówię po rosyjsku a mam ukraiński akcent
to niczego nie chcieli mi sprzedać, a ja przecież ukraińskiego nie
znam wcale! Jak ja nie lubię tych nacjonalistów!”
Lwów – miasto o historii dzielącej i łączącej jeden ukraiński
naród. Miasto o powierzchni mniejszej od Wrocławia a o podobnej
ilości mieszkańców. Z kamienicami w których żyli polscy
królowie, austro – węgierscy urzędnicy, Ukraińcy, Żydzi,
Polacy, Rosjanie. Lwów – miasto inne od wszystkich, bo przecież
Lwów to nie cała Ukraina.