środa, 6 marca 2013 6 komentarze

Lwów to nie cała Ukraina

Lwów – miasto o historii łączącej i dzielącej dwa narody. Mój wyjazd zawsze był „do Lwowa” nie na Ukrainę. Znajomi jadący na Erasmusa jadą do Francji, Czech albo na egzotyczne wyspy. Nie powiedziałabym jednak zupełnie szczerze, że wyjazd do Lwowa to wyjazd „na Ukrainę”. Wiele osób, kiedy mówię, że byłam w Ukrainie stwierdza - „też byłam/byłem we Lwowie”. Jeśli Ukraina istnieje dla nich jako państwo to wyznacznikiem ich myślenia często jest właśnie Lwów. 

Przekonałam się, że kraj tak ogromny jak Ukraina nie może być monolitem. Miałam okazję zobaczyć tylko jego zachodnią część, a najdalsza wyprawa jaką odbyłam to wyjazd do Kijowa. Zostaje jeszcze wiele miejsc, bardziej lub mniej skrajnych, jak na przykład Krym, Odessa czy Donieck.

Jeśli w Użhorodzie słyszałam inny akcent języka ukraińskiego o tyle w Kijowie słyszałam rzeczy nie do opisania. Dominujący na ulicach język jest zupełnie różny od lwowskiego i można go podzielić na dwie części – język mówiony i język pisany. Reklamy, bilbordy, ulotki dużych sklepów, szyldy są po ukraińsku. W sklepach, restauracjach, na ulicach słychać głównie rosyjski a jeśli przebrzmi gdzieś słowo ukraińskie zazwyczaj w kontekście „ja takoż niet” czyli zestawieniu w którym jedno słowo jest takie samo dla języka rosyjskiego i ukraińskiego, drugie ukraińskie a trzecie rosyjskie.
We Lwowie miałam wrażenie, że mówię z częstą dla obcokrajowców hiperpoprawnością (na przykład używam formy przeczenia „ni”, kiedy prawie wszyscy mówią rosyjsko/polskie „nie”, lub mówię „tak” zamiast „da”). W Kijowie, co Ola uznała za trafną wypowiedź, umarła we mnie nadzieja na naukę języka ukraińskiego. 

Każde miasto ma swój niepowtarzalny element, każde miasto ma swoją historię. Po Euro 2012 część Polaków dowiedziała się o istnieniu innych miast Ukrainy. Nie oznacza to wcale, że wielu odwiedzi te miasta w najbliższej przyszłości. Hostel w Kijowie – w samym centrum zaraz przy majdanie Niezależności – miejsce, gdzie spotykają się Amerykanie, Francuz i my dwie Polki. Hostel, w którym bardzo sympatyczna dziewczyna obsługująca gości mówi, wyciągając kubek z napisem „Polska”, zobaczcie wszystko tu dla was jest, tylko gości z Polski nie ma.

Często słyszę opinie o Ukrainie, o Ukraińcach, ich polityce i sytuacji gospodarczej. Ja wiem, że Ukrainiec ze Lwowa, to ktoś bardzo różny od Ukraińca z Kijowa, Iwano – Frankiwska, czy Użhorodu, inny od ludzi z małych miejscowości i wiosek, ale większość Polaków nie ma o tym pojęcia. I wcale nie miałam świadomości tych różnic dopóki nie odwiedziłam kilku miejsc, nie poznałam lepiej historii czy kultury.

Najlepszym przykładem jest powszechnie powtarzany schemat „w Ukrainie obsługa jest wolna i trzeba o wszystko się prosić”. Jest to jedna z rzeczy denerwujących mnie we Lwowie – często na rachunek za czekoladę czeka się dłużej niż na samą czekoladę, jeszcze częściej szybciej się ją wypije niż za nią zapłaci. Błędem jest jednak myślenie, że jest tak w całym kraju. Podobno we Wrocławiu obsługa jest wolniejsza niż w Warszawie (podobno, bo nie byłam w Warszawie na tyle długo by to stwierdzić). Nie znaczy to jednak, że całą obsługę oceniamy tak samo.

Koniec jednak wypowiedzi o Polakach. Nie tylko my, patrzymy na Lwów w sposób szczególny. Dziewczyna z Połtawy mieszkająca w Kijowie, mówi otwarcie: „Do Lwowa można przyjechać odpocząć, nikt tam nie jedzie do pracy”. Spotkana na dworcu w Kijowie kobieta z Donbasu opowiada o wizycie u lwowskiej znajomej: „jak tylko usłyszeli w sklepie, że mówię po rosyjsku a mam ukraiński akcent to niczego nie chcieli mi sprzedać, a ja przecież ukraińskiego nie znam wcale! Jak ja nie lubię tych nacjonalistów!”

Lwów – miasto o historii dzielącej i łączącej jeden ukraiński naród. Miasto o powierzchni mniejszej od Wrocławia a o podobnej ilości mieszkańców. Z kamienicami w których żyli polscy królowie, austro – węgierscy urzędnicy, Ukraińcy, Żydzi, Polacy, Rosjanie. Lwów – miasto inne od wszystkich, bo przecież Lwów to nie cała Ukraina.
czwartek, 7 lutego 2013 1 komentarze

Kilka informacji

Przepraszam za przerwę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak dużo czasu minęło od ostatniego wpisu! Po powrocie do Polski wpadłam w wir podpisywania, pisania i załatwiania.

Blog nie umarł i niedługo pojawią się wpisy, które będą podsumowaniem mojego wyjazdu. Jeśli wszystko dobrze pójdzie nawiąże również współpracę z portalem "UAp kulturę" na który serdecznie zapraszam.

Ps. Ostatnio po przeczytaniu książki Kapuścińskiego zdałam sobie sprawę, że nie zawsze trzeba pisać w trakcie wydarzeń. Czasami wspomnienie musi się uleżeć, okopać doświadczeniami i dopiero wtedy jest wartościowe. Zobaczymy co z tego wyjdzie.


piątek, 30 listopada 2012 2 komentarze

Kilka rzeczy, których powinniście spróbować na Ukrainie.

Dzisiaj trochę o jedzeniu. Nadchodzi zima...to wystarczający powód żeby zasiąść w pokoju i objadać się pysznościami. 

Ukraina to raj dla miłośników soków. Oto kilka, które moim zdaniem zasługują na uwagę:
  1. Żywczyk - lekko gazowany napój w kilku smakach z których najpopularniejszy jest jabłkowy.

  2. Sok „Prosto frukty” - czyli „Po prostu owoce”. Sok przypomina w konsystencji koktajle owocowe.
  3. Sadoczok- zielone kartoniki dostępne w różnych wielkościach (hitem jest pół litrowy ze słomką!). Dostępny w każdym sklepie, kiosku i straganie. Najbardziej popularne są jabłkowo – winogronowe, multiwitaminowe, wieloowocowe. Dostępny w tak oryginalnych smakach jak ananasowy, brzoskwiniowy.
    Mój ulubiony to „Jahidnyj” o smaku malin, truskawek i kilku innych owoców z rodziny „jagód”. Jest trudniej dostępny, ale warto szukać.
  4. Sok „do snidanku” - „na śniadanie” jest robiony bez cukry. Dostępny jabłkowy, grapefruitowy, pomarańczowy. Każdy smakuje jak świeżo wyciśnięte owoce. Uwaga – grapefruitowy naprawdę smakuje jak niesłodzony grapefruit.
  5. Sok „Sandora” o smaku granatu – w Polsce nie spotkałam się z taką ilością przetworów s tego pysznego owocu.

Słodycze, słodycze słodycze! Nie wszystkie są dobrej jakości (wystrzegajcie się zwłaszcza ptasiego mleczka!) ale te, które są dobrej firmy są cudowne.

  1. Krówki w czekoladzie „Korowka Krasunia” - dostępne w jasnobrązowym i czarnym opakowaniu. Dla miłośników krówek ostrzeżenie – grozi uzależnieniem.
  2. Syrnyky – kolejny wytwór polany czekoladą. Do znalezienia w sklepowych lodówkach. Batoniki z nadzieniem serowym (podobnym do naszego sernika) i często dodatkiem toffi, truskawek i innych syropów. Najlepsze firmy Dolcze. 
     
  3. Wafle Artek (koniecznie z akcentem na „e” ) - czekoladowe, orzechowe i o smaku czegoś co chyba ma być lodami. W każdym razie – komisyjnie najbardziej smakują nam właśnie te „lodowe” w białym opakowaniu.
  4. Ciastka Marija – Okrągłe podobne do herbatników ciasteczka. Choć tu zdania są podzielone i nie są uwielbiane przez całą „komisję” myślę, że warte spróbowania. Moja ulubiona wersję to Marija z otrębami (z wysiwkamy) w zielonym opakowaniu.
  5. Czekolady i wyroby cukiernicze Switocz i Rochen – największe firmy cukiernicze na Ukrainie.

Ze słonych przekąsek i tego typu rzeczy mogę polecić:

  1. Krabowe chipsy – różowe opakowanie chipsów Lays lub Luks. Osobiście wolę Lays. Smak w Polsce niespotykany, tutaj niesamowicie popularny.
  2. Sucharki – małe, podłużne sucharki w wielu smakach. Dostępne krabowe, o smaku kawioru, zielonej cebulki, śmietany, bekonu, sera...każdy znajdzie coś dla siebie. Idealne do piwa i jako „energetyczna” przekąska na wycieczce.
  3. Kawior – w cenach od 4zł za 200gr. do cen właściwych kawiorowi. Ten za ok. 4 zł jest całkiem dobry, choć bałam się go spróbować, po tym jak go kupiłam.
  4. Ketchup Torczyn z czosnkiem – ketchupy sprzedawane są tu zazwyczaj w miękkich opakowaniach z dzióbkiem. W środku kawałki czosnku...pycha.
Na koniec – ceny alkoholi przyciągają i odstraszają jednocześnie. Patrząc na wino, które w przeliczeniu na złotówki ma kosztować 10 zł można odczuć lekki stres. Potem okazuje się, że to jedno z lepszych win jakie w życiu piliście. Jak to możliwe?

  1. Wino półsłodkie Izzabella firmy Koblevo – produkowane na Krymie. Ma posmak owoców leśnych. Cena ok. 10 – 14 zł.
  2. Wódki Nemmirof – tzw. marka Ukrainy. Dostępna np. miodowa z pieprzem, z papryką chilli i inne. Cena za pół litra coś ok. 10 – 14 zł.
  3. Piwo Bila Nicz – ciemne piwo, które nie jest gorzkie. Moje ulubione. Cena ok. 2- 3 zł.
  4. Piwo Rizdviane – tzw. Świąteczne. Również ciemne, dla mnie trochę za gorzkie. 
    Cena ok. 2 – 3zł.

I pewnie wiele wiele innych rzeczy, których jeszcze nie spróbowałam.

Następna część – co zjeść na mieście :D.
czwartek, 15 listopada 2012 1 komentarze

Lwów w fotografiach cz. 5

Pogoda we Lwowie nadal dopisuje. Słonecznie i dość ciepło jak na listopad. Póki możemy zwiedzamy, zwiedzamy i jeszcze raz zwiedzamy.  Ostatnio odwiedziłyśmy Gaj Szewczenki - Muzeum Architektury Ludowej i Bytu we Lwowie. Skansen umieszczony w pięknym parku wygląda jak wioska wyjęta z bajkowego obrazka. Do muzeum przeniesiono chaty i cerkwie z Bojkowszczyzny, Łemkowszczyzny, Huculszczyzny, Zakarpacia i Podola.















poniedziałek, 12 listopada 2012 3 komentarze

O Polakach i Ukraińcach słów kilka.

Nie da się „porzucić” niewygodnego polskiego akcentu i zazwyczaj po kilku lub kilkanastu zdaniach rozmowy pada pytanie „Skąd jesteś?”, w domyśle „Czy przyjechałaś z Polski?”

Trudno powiedzieć, jaki stosunek do Polaków mają Ukraińcy. Czasem słyszę: „bardzo dobrze mówisz po ukraińsku”, innym razem rozmowa kończy się zanim naprawdę się zaczęła.

We Lwowie często słychać na ulicach język polski. Przyjeżdża tu dużo turystów, mieszka lokalna Polonia.

Wszyscy Ukraińcy, których poznałam uważają Polskę za „Europę”. Polskie produkty mają wyznaczone standardy jakości, w Polsce jest praca i opieka zdrowotna. Młodzi ludzie chcą wyjechać do nas na studia, bo u siebie i tak muszą za nie płacić, jeśli nie mają wysokich wyników w nauce.

Nasze dyplomy ukończenia studiów są szanowane na całym świecie, ich tylko na Ukrainie.

Ukraińcy nie dziwią się Polakom studiującym medycynę na ich uniwersytecie. Dziwią się, kiedy wchodzimy na zajęcia i mówimy, że naprawdę się nie zgubiłyśmy i studiujemy ich język. Większość naprawdę się cieszy kiedy mówię, że podoba mi się ich kraj. Nie są w stanie tego pojąć, ale cieszą się. Chociaż zwykle są do studentów z Polski zdystansowani. Nie mam pojęcia dlaczego.

Stosunki Polsko – Ukraińskie nie są proste do opisania. Wiele jest nierozwiązanych spraw, niedomówień, niewiedzy. Paradoksalnie stosunki Polsko – Niemieckie wydają mi się dużo „zdrowsze” mimo wszystkich krzywd, których nie mam po co przytaczać.

Polacy niewiele wiedzą o swoich słowiańskich sąsiadach. Mam tu na myśli nie tylko Ukrainę, również Białoruś, Litwę, Słowację czy Czechy. Najwięcej wiemy o Niemcach, którzy nie mają z nami tak wiele wspólnego. Dlaczego? Czy obraz ZSSR jest tak mocno zakorzeniony w naszych umysłach, że nie myślimy o tych krajach jak o odrębnych kulturach?

Moja wizyta w Polsce pod koniec października, nauczyła mnie jednego. Niektórzy ludzie nie chcą myśleć. Po prostu powtarzają schematy wbite im do głowy.

„Bo Ukraińcy, to tacy Polacy gorszej krwi, prawda?” usłyszałam ostatnio. Przy obiedzie, pośród wesołych lekkich rozmów, w knajpie, kiedy przyjechałam zobaczyć się z przyjaciółmi. Nie skomentowałam tego wtedy, co bardzo zezłościło osobę, która chciała ze mną dyskutować na ten temat. Powiedziałam, że nie będę na ten temat rozmawiać teraz, przy obiedzie i psuć sobie humoru. Możemy porozmawiać kiedyś, kiedy będziemy mieli na to kilka godzin (a ja nie będę miała obok ostrych narzędzi w postaci noża i widelca).

Mój rozmówca, był bardzo niepocieszony i kiedy go zignorowałam, zaczął mówić do wszystkich i nikogo: „Słyszałem, że tam się wysyłało przestępców z Polski. Dlatego właśnie tak uważam”. Dalej nastąpiła długa litania na temat tego, że on słyszał to i tamto, a ja nie chcę z nim dyskutować, więc trudno.

Dlaczego? Dlaczego ludzie, wychodzą z założenia, że muszę dyskutować z nimi na tematy Ukrainy bo tam jestem i uczę się tego języka. To tak, jakby każdy kto jest w Anglii na studiach był zasypywany pytaniami pt. Kiedy Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom i dlaczego tak późno.

Kilka razy spotkałam się z nieprzyjemnymi opiniami o Ukrainie. Zgadzam się z kilkoma z nich, zwłaszcza dotyczących UPA i traktowania Powstańczej Armii jak bohaterów narodowych. Ale nigdy nie spotkałam się z tak otwartą ignorancją i chamstwem. W dodatku, ignorancją wypowiedzianą tonem bezkrytycznej wiary w to co się mówi.

Z drugiej strony, na ukraińskiej literaturze we Lwowie, bardzo wiele tekstów XX wiecznych przedstawia Polaków jako zadufanych w sobie inteligentów, uważających się za kogoś lepszego.

Patrząc na to przez pryzmat wypowiedzi mojego rozmówcy - może to my powinniśmy z pokorą przyznać, że wieki traktowania Rusinów jak „prosty, nierozumny lud wiejski”, odbiło się na teraźniejszości z naszej winy.

Bo największą odwagą jest konfrontacja z błędami, naszymi i naszych przodków.

Czego życzę nam i Ukraińcom w najbliższej przyszłości.


poniedziałek, 22 października 2012 3 komentarze

Podróże po Ukrainie: Użhorod.

Użhorod ( ukr. Ужгород a węg. Ungvár) jest stolicą oblasti (obwodu) Zakarpackiej. Jest niewielkim miastem turystycznym przy granicy ze Słowacją i Węgrami. Swoją nazwę zawdzięcza płynącej przez miasto rzece Uż.

Pierwsze co pozytywnie zaskoczyło mnie w przewodniku to „użycie czasu lokalnego”. Ponieważ jest to najbardziej wysunięta na zachód część Ukrainy ludzie używają czasu lokalnego zgodnego z Budapesztem i Warszawą.

Różnicę czasu można odczuć przyjeżdżając rano do Użhorodu. Nasz pociąg zatrzymał się na stacji kilka minut przed 7 rano. W mieście pusto i ciemno. Do 10 błąkamy się oglądając zabytki i myśląc tylko o jedzeniu. No tak...student głodny student zły. 

Kiedy już znalazłyśmy miła restaurację i zjadłyśmy pyszne naleśniki zabrałyśmy się do zwiedzania. 

Miasto zostało założone w średniowieczu i przez wieki przechodziło z rąk do rąk właścicieli różnych narodowości.

Droga o 7:30 do centrum – miny ludzi widzących turystów o tak nieludzkiej porze: bezcenne. Zwłaszcza kiedy znalazłyśmy ciekawe obiekty do fotografowania.



Czy u nas po Polsce też jeżdżą autobusy z butlami gazowymi na dachu i węzykiem do baku wystającym z jednej strony samochodu?

Do starego miasta dostałyśmy się przez długą kładkę dla pieszych. Kładka i fragmenty wałów przeciwpowodziowych z XIX wieku są nazywane mostem i ścianą śmierci. Most przetrwał kilka kataklizmów i właściwie bardzo dziwnie idzie się po nim czytając najpierw jego historię. Odetchnęłam z ulga kiedy znikąd nie pojawiła się powódź ani pożar. 


Potem zwiedzanie cerkwi i synagog. Błądzenie po wąskich uliczkach było bardzo przyjemne. Dotarłyśmy do zamku, w którym teraz mieści się muzeum. Obok jest ogromny skansen.






Kiedy już zwiedziłyśmy wszystkie najważniejsze zabytki miasto zaczęło się budzić. Głównymi deptakami centrum są Korzo i Wołoszczyna na których znajdują się sklepy z pamiątkami i restauracje. Usiadłyśmy na wałach o dźwięcznej nazwie: Ściana śmierci.


Użhorod jest miastem w którym turystyka miesza się z codziennym życiem. Obok pięknych uliczek centrum znalazłyśmy sobotni targ.





Na targu można kupić wszystko. Zaczynając od warzyw, przechodząc przez wódki i wina własnej produkcji, ubrania, sery i mięso leżące prawie na ziemi kończąc na żywych kurach zamkniętych w klatkach. Na środku targu śpią bezpańskie psy, które zupełnie nie przejmują się tym że ktoś je omija.

Towar na targ przywożą rozklekotane ciężarówki, takie jak ta na zdjęciu. Ten egzemplarz ma na sobie zachęcający do jedzenia napis „Chleb”.
Kilka miejsc naprawdę nas zaskoczyło lub rozbawiło:





 Szewczenko był bardzo "nadąsany" mimo napisu na postumencie "Obejmijcie się bracia moi", chciałyśmy go pocieszyć.

Wędrówkę po Użhorodzie zakończyłyśmy pysznym obiadem i niestety kiedy wyszło piękne słońce musiałyśmy wsiadać do pociągu wracającego do Lwowa.

Planuje tu wrócić wiosną – te kolory! 


 

Jeśli będziecie kiedyś w okolicy, nawet po stronie Słowackiej lub Węgierskiej polecam odwiedzić to miasto chociaż na jeden dzień.

Na koniec: Ponieważ będąc w Użhorodzie świętowałam swoje urodziny, trafiłyśmy w bardzo miłe miejsca gdzie zjadłyśmy pyszne rzeczy. Jeśli kiedyś zajrzycie do Użhorodu polecam restaurację o nazwie Palachinta. Zresztą zobaczcie sami co tam zjadłam.


 ****

Część zdjęć autorstwa Małgorzaty M. za co serdecznie dziękuje.

Ważne! Zawsze należy zabrać ze sobą awaryjne baterie do aparatu!
niedziela, 14 października 2012 0 komentarze

Podróże po Ukrainie: Ivano – Frankivsk

Miasto liczące ok. 230 tys. mieszkańców jest stolicą oblasti (obwodu) Ivano-Frankivskiej. Założone przez hetmana Stanisława Revera Potockiego w 1662r. jako Stanisławów, obecną nazwę posiada od 1962r.


Podróż rozpoczynamy z dworca we Lwowie wsiadając do marszrutki. O 7:30 ruszamy, a już ok. 8 brakuje miejsc siedzących. W marszrutce panuje rodzinna atmosfera: ktoś wiezie wielkie walizki, ktoś inny wsiada by przejechać kilka przystanków.

Bus wolno toczy się w kierunku Ivano – Frankivska zatrzymując się we wszystkich wsiach i miasteczkach. Pani stojąca nad nami zgniata Gosi wątrobę. Mała dziewczynka, jadąca z rodzicami na wesele, uważa żeby nie wybrudzić białej falbaniastej sukienki. W połowie drogi dosiadają się wędkarze i w powietrzu czuć duszny zapach ryb i perfum pani ubranej w wieczorową sukienkę. 


Mijamy pola, które ludzie orzą z pomocą koni. Specjalnie wcześniej użyłam słowa „kierunek”, asfalt raz jest, raz znika, a zazwyczaj marszrutka skacze na wybojach. Śmieszą nas napisy „Zachowaj czystość na poboczu”, ponieważ pobocze składa się z dziur, żwiru i krzaków. Po trzech godzinach wysiadamy trochę poobijane i zdrętwiałe przy dworcu w Ivano – Frankivsku. 



Obok dworca mnóstwo drobnych stoisk z okularami, mięsem i produktami z Polski, a za nimi samotny niedojedzony arbuz.


Sobota w Ivano – Frankivsku jest senna. Jemy śniadanie w knajpce o dźwięcznej nazwie „Wiedeń” patrząc na budzące się miasto. Obok nas pan wypasa kucyka na trawie. 


Zwiedzamy, błądząc bez specjalnego celu po centrum. Oglądamy kościół ormiański, ratusz na ploszczy Rynok i odpoczywamy na majdanie Szeptyckiego. Przy tym urokliwym placu mieści się muzeum w dawnym kościele Najświętszej Mari Panny. 


Nazwy ulic przypominają Lwów- ul. Lesi Ukrainki, Siczowych Strilciw, Wirmeńska i kilka innych. Docieramy do targu, na którym można kupić dosłownie wszystko. Ola w prezencie urodzinowym od rodziców kupuje ukraińską soroczkę- wyszywana białą bluzkę. Trochę potargowała się ze sprzedawczynią i obie bardzo zadowolone, życzą sobie miłego dnia.

Tym co najbardziej oczarowało mnie w Ivano – Frankivsku były ogromne kute instalacje. W całym mieście można było znaleźć piękne artystycznie kute rzeźby: drzewa, huśtawki, ławki. Rzeźby zostały postawione z okazji 350 lecia miasta w ramach konkursu kowalstwa artystycznego. 


Pod koniec naszej wycieczki siadamy na fontannie, która skupia w centrum wszystkich młodych ludzi i dzieci. Mam wrażenie, że pełni funkcję: „the meeting place” jak Wrocławski pręgierz. 



Można usiąść na ławkach, posłuchać muzyki dochodzącej z głośników i patrzeć jak dzieci biegają dookoła fontanny.



Nie byłybyśmy filologami jeśli nie obeszłybyśmy wszystkich otwartych księgarni. W jednej z nich kupiłam turystyczną mapę Ukrainy, która niedługo zajmie honorowe miejsce na ścianie. Mam nadzieję, że szybko zapełni się kropkami oznaczającymi miejsca które odwiedziłyśmy.

Ivano – Frankivski nie przytłacza nadmiarem miejsc do zwiedzania. Spokojnie można przyjechać tu na jeden dzień i zobaczyć całe centrum. Zdążyłyśmy odwiedzić kilka sklepów, zjeść śniadanie i deser, kilka razy obejść stare miasto. Warto, jeśli ktoś z was będzie w okolicy, odwiedzić miasteczko i napić się dobrej kawy.

Miło było odpocząć od szalonego rytmu Lwowa, choć komisyjnie doszłyśmy do wniosku, że dobrze zrobiłyśmy wybierając Lwów, jako miasto w którym będziemy studiować przez pół roku. Ivano – Frankivsk też ma całkiem niezłą uczelnie, ale Lwów zdecydowanie wygrywa w ilości rozrywek i miejsc turystycznych. 



Zakończyłyśmy wycieczkę na dworcu wsiadając do pociągu relacji Czernivci – Odessa przez Lwów. Jeśli już w tym momencie zastanawiacie się: co z tym pociągiem jest nie tak, to dobrze znacie topografię Ukrainy. Jeśli nic nie mówią wam te nazwy, popatrzcie na mapę z wyznaczoną przybliżona trasą pociągu.



Ukraińskie pociągi to już temat na koleją opowieść. Już niedługo relacja z Użhorodu i nocnej podróży pociągiem.
 
;