Podróż
rozpoczynamy z dworca we Lwowie wsiadając do marszrutki. O 7:30
ruszamy, a już ok. 8 brakuje miejsc siedzących. W marszrutce panuje
rodzinna atmosfera: ktoś wiezie wielkie walizki, ktoś inny wsiada
by przejechać kilka przystanków.
Bus
wolno toczy się w kierunku Ivano – Frankivska zatrzymując się we
wszystkich wsiach i miasteczkach. Pani stojąca nad nami zgniata Gosi
wątrobę. Mała dziewczynka, jadąca z rodzicami na wesele, uważa
żeby nie wybrudzić białej falbaniastej sukienki. W połowie drogi
dosiadają się wędkarze i w powietrzu czuć duszny zapach ryb i
perfum pani ubranej w wieczorową sukienkę.
Mijamy
pola, które ludzie orzą z pomocą koni. Specjalnie wcześniej
użyłam słowa „kierunek”, asfalt raz jest, raz znika, a
zazwyczaj marszrutka skacze na wybojach. Śmieszą nas napisy
„Zachowaj czystość na poboczu”, ponieważ pobocze składa się
z dziur, żwiru i krzaków. Po trzech godzinach wysiadamy trochę
poobijane i zdrętwiałe przy dworcu w Ivano – Frankivsku.
Obok
dworca mnóstwo drobnych stoisk z okularami, mięsem i produktami z
Polski, a za nimi samotny niedojedzony arbuz.
Sobota
w Ivano – Frankivsku jest senna. Jemy śniadanie w knajpce o
dźwięcznej nazwie „Wiedeń” patrząc na budzące się miasto.
Obok nas pan wypasa kucyka na trawie.
Zwiedzamy,
błądząc bez specjalnego celu po centrum. Oglądamy kościół
ormiański, ratusz na ploszczy Rynok i odpoczywamy na majdanie
Szeptyckiego. Przy tym urokliwym placu mieści się muzeum w dawnym
kościele Najświętszej Mari Panny.
Nazwy
ulic przypominają Lwów- ul. Lesi Ukrainki, Siczowych Strilciw,
Wirmeńska i kilka innych. Docieramy do targu, na którym można
kupić dosłownie wszystko. Ola w prezencie urodzinowym od rodziców
kupuje ukraińską soroczkę- wyszywana białą bluzkę. Trochę
potargowała się ze sprzedawczynią i obie bardzo zadowolone, życzą
sobie miłego dnia.
Tym
co najbardziej oczarowało mnie w Ivano – Frankivsku były ogromne
kute instalacje. W całym mieście można było znaleźć piękne
artystycznie kute rzeźby: drzewa, huśtawki, ławki. Rzeźby zostały
postawione z okazji 350 lecia miasta w ramach konkursu kowalstwa
artystycznego.
Pod
koniec naszej wycieczki siadamy na fontannie, która skupia w centrum
wszystkich młodych ludzi i dzieci. Mam wrażenie, że pełni
funkcję: „the meeting place” jak Wrocławski pręgierz.
Można
usiąść na ławkach, posłuchać muzyki dochodzącej z głośników
i patrzeć jak dzieci biegają dookoła fontanny.
Nie
byłybyśmy filologami jeśli nie obeszłybyśmy wszystkich otwartych
księgarni. W jednej z nich kupiłam turystyczną mapę Ukrainy,
która niedługo zajmie honorowe miejsce na ścianie. Mam nadzieję,
że szybko zapełni się kropkami oznaczającymi miejsca które
odwiedziłyśmy.
Ivano
– Frankivski nie przytłacza nadmiarem miejsc do zwiedzania.
Spokojnie można przyjechać tu na jeden dzień i zobaczyć całe
centrum. Zdążyłyśmy odwiedzić kilka sklepów, zjeść śniadanie
i deser, kilka razy obejść stare miasto. Warto, jeśli ktoś z was
będzie w okolicy, odwiedzić miasteczko i napić się dobrej kawy.
Miło
było odpocząć od szalonego rytmu Lwowa, choć komisyjnie doszłyśmy
do wniosku, że dobrze zrobiłyśmy wybierając Lwów, jako miasto w
którym będziemy studiować przez pół roku. Ivano – Frankivsk
też ma całkiem niezłą uczelnie, ale Lwów zdecydowanie wygrywa w
ilości rozrywek i miejsc turystycznych.
Zakończyłyśmy
wycieczkę na dworcu wsiadając do pociągu relacji Czernivci –
Odessa przez Lwów. Jeśli już w tym momencie zastanawiacie się: co
z tym pociągiem jest nie tak, to dobrze znacie topografię Ukrainy.
Jeśli nic nie mówią wam te nazwy, popatrzcie na mapę z wyznaczoną
przybliżona trasą pociągu.
Ukraińskie
pociągi to już temat na koleją opowieść. Już niedługo relacja
z Użhorodu i nocnej podróży pociągiem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz