Na głównym dworcu w
Przemyślu wypatrujemy autobusu do Lwowa. Kiedy nasze walizki
wtoczyły się na płytę dworca PKS zauważyłyśmy brązowy pojazd
pamiętający czasy PRL. Tablica rejestracyjna nie pozostawiała
złudzeń. Lśniące UA na niebiesko żółtym tle oznaczało, że
możemy spakować walizki do luku bagażowego i zasiąść w
fotelach.
Ruszamy. Przed nami
siedzi młody mężczyzna, który pomógł nam z bagażami. Za nami
starszy pan, prawdopodobnie Polak. Przód autobusu zajmują głośne
i roześmiane Ukrainki. Po naszej prawej stronie słyszymy język
angielski. Zdziwione patrzymy na dwóch chłopaków, którzy
rozmawiają.
Granica Medyka –
Szehyni. Roześmiane Ukrainki wyciągają z toreb siatki i
rozmieszczają je w całym autobusie. Co można przemycać z Polski
do Ukrainy? Zastanawiamy się, póki pani z uśmiechem pyta: Wy
majete produkty?*
Okazuje się, że jeden
z mówiących po angielsku jest Polakiem. Obok niego ląduje siatka z
„produktami”: kawą, herbatą i serem. My odpowiadamy grzecznie,
że już mamy swoje.
Drugi chłopak jest
Niemcem. Po wizycie ukraińskich celników wpatruje się
nieprzytomnie w podaną mu do wypełnienia „mytną deklaracje”.
Wypełniamy z Gosią własne i dyktujemy nowym znajomym: Pawłowi i
Florianowi.
Do Lwowa dojeżdżamy
późnym wieczorem. Umawiamy się z Pawłem i Florianem pod pomnikiem
Mickiewicza kolejnego dnia o 12 czasu Ukraińskiego.
***
* Wy majete produkty? Czy u pani są zakupy.
Jedyne białe i topione serki kanapkowe do kupienia we Lwowie są z Polski. Kosztują dwa razy więcej niż u nas. Jeśli lubicie sery żółte też się zawiedziecie. Ceny są kosmiczne. Więc nie dziwcie się, że nie tylko z Ukrainy przemycają, u nas też są rzeczy, na których im zależy. Jeśli chcecie mnie odwiedzić nie obrażę się z prezentu w postaci paczki żółtego sera...ewentualnie dziesięciu:D
0 komentarze:
Prześlij komentarz